Problem nie jest nowy, pojawił się już rok temu, jednak z niewiadomych mi przyczyn Włodarze Miejscy postanowili przejść nad nim do porządku dziennego. Mowa mianowicie o udziale w BO jednostek oświatowych i kwestiach z nim związanych.
Po pierwsze, wskazać należy, iż szeroko rozumiana oświata, w tym również utrzymywanie infrastruktury oświatowej, należy do zadań własnych Gminy. Szkoły i przedszkola działające na jej terenie korzystają na co dzień z pieniędzy publicznych. O ile rozumiem, że szkolnictwo cierpi na ciągłe niedofinansowanie, Dyrektorzy placówek muszą każdą złotówkę oglądać dwa razy, a i tak na coś zabraknie, to nie pojmuję niejako „sztucznego” ich dofinansowania poprzez BO, którego założeniem jest przecież przekazanie środków tym, którzy w normalnych warunkach nie decydują na co je spożytkować – Mieszkańcom. Chcąc być uczciwym należałoby więc umieścić kwoty pozyskiwane w BO przez placówki oświatowe w budżecie Gminy.
Często używanym w tym temacie kontrargumentem jest „ale przecież Dyrektor zgłaszający projekt też jest Obywatelem, uczniowie to Mieszkańcy Gminy, dlaczego więc odbierać im możliwość pozyskiwania środków z BO”. Odpowiedź jest banalna. Ponieważ na rzeczy związane z oświatą Gmina co roku przekazuje pieniądze, którymi zarządzający placówkami edukacyjnymi dysponują zgodnie z potrzebami i z tych środków powinni realizować inwestycje. Nic przecież nie stoi na przeszkodzie, aby Dyrektor szkoły lub przedszkola zwrócił się do Władz o dodatkowe fundusze. Zwykły Mieszkaniec co do zasady takich możliwości nie ma.
Ponadto, za nie do końca uczciwy należy uznać sposób pozyskiwania głosów przez szkoły (mam nadzieję, że nie wszystkie). Zrozumiałbym jeszcze, gdyby Dyrektor zgłaszający swój projekt wydrukował karty do głosowania samodzielnie, osobiście, w wolnym czasie, rozniósłby je wszystkim uczniom, jednocześnie argumentując dlaczego ten projekt powinien zostać przez Nich wybrany, zwróciłby się także o głosy rodziców, po czym zebrałby wszystkie karty i wrzucił je do urny, niezależnie od tego, który projekt wskazaliby jego podopieczni. Tak wygląda bowiem zbiórka głosów z perspektywy zwykłego Obywatela. Tymczasem sytuacja wygląda zupełnie odwrotnie. Karty do głosowania są drukowane w szkole (za pieniądze podatników), wypełnione z pozostawionym miejscem jedynie na dane i podpis (nawet data jest już wpisana), rozdane nauczycielom (wykorzystuje się więc stosunek zależności służbowej i zużywa czas pracy nauczycieli na rzecz niezwiązaną z pełnioną przez nich funkcją) , którzy następnie przekazują karty uczniom z poleceniem wypełnienia (karty mają wypełnić także rodzice) oraz zwrotu. Czy gdybym ja jako Obywatel zbierający głosy pod swoim projektem poprosił Gminę o piętnastu ludzi do pomocy i wydrukowanie ponad tysiąca egzemplarzy kart do głosowania otrzymałbym odpowiedź pozytywną? Na to pytanie odpowiedzcie Państwo sobie sami.
Komentarze